Pierwsze dziewięć miesięcy bytowania mamy już za sobą. Ponieważ miałem kilkumiesięczną przerwę w pisaniu ten wpis będzie małym podsumowaniem i opisem stanu obecnego.
Pewien problem pojawił się na początku, kiedy okazało się, że na Pomorzu Zachodnim jest spory problem z siłą roboczą. Ekipy remontowe mają bardzo odległe terminy i mocno wyśrubowane ceny. Ponieważ zależało mi na czasie, a moje zasoby finansowe nie są nieograniczone – postanowiłem samodzielnie przeprowadzić remont, a przynajmniej jego większość.
Jak to się skończyło? Wykonałem około połowy zaplanowanych na ubiegły rok prac, odchudziłem się i wypracowałem sobie sporo zapomnianych mięśni, po czym jesienią padłem z przepracowania.
Priorytetem oczywiście była pasieka i tutaj wykonałem plan w studziesięciu procentach. Jedenaście rodzin pszczelich zajmuje jedenaście pięknych, słomianych uli korpusowych. Rodziny są średnio silne, ale dobrze zaopatrzone w swój miód. Są także zdrowe. Przeprowadziłem zabieg usuwania warrozy metodą dra Libiga (parowanie kwasu mrówkowego przy pomocy specjalnych parowników w całej pasiece i zabieg uzupełniający kwasem szczawiowym w grudniu na czterech ulach). O ile mogę się zorientować po osypie na dennicach higienicznych, to zabiegi odniosły skutek i liczba warrozy w pasiece jest naprawdę minimalna.
Pewną niespodzianką było w tym roku zatrzęsienie owoców wszelkiej maści. Tutaj już nie wystarczyło mi niestety czasu i energii. Zaprawiliśmy tylko kilkanaście słoików przetworów (dżemy i mus jabłkowy), kilka litrów soku porzeczkowego i nieco wina: jabłkowego i gronowego. Wino niestety jest mocno eksperymentalne, a reżimy czasowe nie zostały dotrzymane. W efekcie wino nie jest na razie mocno wytrawne i nieco mętne, ale jednak to moje pierwsze zrobione własnoręcznie wino.
Udało się zainstalować dwa wymarzone piece. Kuchenny przyjechał z Włoch i był planowany kilka lat przed zakupem domu. Spisuje się rewelacyjnie, ale temat jest na tyle obszerny, że poświęcę mu osobny wpis. W pokoju znajduje się malutki piecokominek firmy Jotul i chociaż nie był tani, to jest wart każdej złotówki, którą za niego zapłaciłem. Jest niezwykle ekonomiczny, zużywa mało drewna, błyskawicznie się rozgrzewa i w dodatku ślicznie wygląda. Na razie jednak nie ma odpowiedniej oprawy – ściany, sufit i podłoga w pokoju, w którym stoi nie jest jeszcze zrobiona. Poza tym udało się kupić drewno w dobrej cenie (Lasy Państwowe), obrobić je i wysuszyć (własnoręcznie). Wygląda na to, że po lekkiej zimie zostanie nam zapas drewna, chociaż nie oszczędzamy specjalnie.
Niestety łazienka nie została ukończona, natomiast przygotowałem prowizoryczną łazienkę na strychu. Ma ściany i sufit z folii, składa się jedynie z toalety i umywalki, ale dysponuje ogrzewaniem i ciepłą wodą z miniaturowej termy przepływowej. To moja porażka, łazienkę jednak skończę w tym roku.
Jesienią, kiedy zmieniła się aura, zniknęło słońce i dni stały się coraz krótsze, niestety dosłownie padłem. Nie jestem przyzwyczajony do ciągłej pracy fizycznej – przepracowanie niemal przykuło mnie do łóżka. Poza tym od wielu lat (praktycznie od zawsze, chociaż zdiagnozowano ją dziesięć lat temu) cierpię na depresję. Potrafię z tym żyć, ale jesień bywa dla mnie trudnym czasem. W połączeniu z przepracowaniem – zdemontowało mnie to na tyle, że od połowy listopada do początków stycznia praktycznie nie byłem w stanie pracować, nawet nad blogiem. Teraz już zaczynam funkcjonować, ale wnioski na ten rok wyciągnąłem.
Obecnie powoli rozpocząłem remont wewnątrz domu i przygotowuję sprzęt pszczelarski na wiosnę. Na tym kończę krótkie podsumowanie roku i optymistycznie patrzę na obecny, 2019 rok, czego i Wam życzę!