Rok 2020 się skończył, czas na małe podsumowanie. Będzie trochę blogowo, postaram się opisać ten rok z mojego punktu widzenia, niekoniecznie tylko w kontekście pszczelarstwa.
Dla mnie rok 2020 zaczął się i źle i dobrze. Źle ponieważ byłem poważnie chory i czekałem na wyniki, które miały określić rodzaj nowotworu, który mnie zaatakował. Dobrze, bo okazało się, że był to chłoniak, który jest nowotworem, ale nie jest rakiem i jest, z dużym prawdopodobieństwem, uleczalny.
Niestety prace pasieczne w zimie diabli wzięli, więc nie przygotowałem odpowiedniej liczby ramek z węzą, odpowiedniej liczby korpusów i uli warszawskich. Wczesną wiosną ule dostały korpusy miodowe, ale ze zmniejszoną liczbą ramek. W efekcie gromadziły miód na własne potrzeby w rodni (stamtąd nie można go pozyskiwać) albo dobudowywały własne plastry pod powałkami, równolegle do włożonych ramek. Te plastry musiałem później wycinać ręcznie i w taki sam sposób wyciskać z nich miód (nie nadają się do wirowania w miodarce). Najbardziej zaskakujące okazało się to, że miód ten był smaczniejszy od miodu pochodzącego ze zwykłych plastrów. Podejrzewam, że przyczyną takiego stanu jest fakt, iż cały plaster zbudowany był z naturalnego, świeżego wosku zrobionego przez pszczoły. Węza, czyli kanwa plastra, którą kupuję, zrobiona jest z wosku zebranego z różnych pasiek, wysterylizowanego i przetopionego na węzę. Z całą pewnością zawiera ona śladowe ilości leków chemicznych przeciw warrozie, dopuszczonych do stosowania i rozprowadzanych przez Polski Związek Pszczelarski. Aby sprawdzić tą tezę, w tym roku poprowadzę jeden lub dwa ule na ramkach bez węzy, lub nawet na snozach (listewka z zaczątkiem plastra, ale bez ramki wokół plastra). Pszczoły nieco więcej wysiłku włożą w budowę plastra, więc przyniosą nieco mniej miodu, ale nie zależy mi na maksymalizacji produkcji. Pasieka to nie korpo. 😉 Zobaczymy, czy miód będzie różnił się smakiem od miodu z “normalnych” ramek. Docelowo chciałbym sam sobie robić węzę z własnego wosku, ale na razie moja pasieka jest zbyt mała aby stać mnie było na zakup walców do węzy, ale zbyt duża, aby odlewać pojedynczo węzę w silikonowych formach.
Nie byłem w tym roku w stanie dokonywać wiosennych przeglądów co tydzień. W efekcie ule były pełne pszczoły, nie dostawały na czas pustych ramek pracy, aby rozładować energię. Moje matki w pasiece miały już dwa lata, więc były bardziej niespokojne niż młode matki. Brakowało ramek w korpusach miodowych, aby pszczoły miały gdzie składować miód. W maju rozpoczął się okres rojowy. Pierwsze roje w mojej pasiece przyleciały nie wiadomo skąd (pewnie z sąsiednich pasiek). Ogromnie mnie zaskoczyło, że “wieszały się” w bezpośrednim sąsiedztwie mojej pasieki, na drzewach i niskich krzakach. Chociaż nie zamierzałem łapać obcych rojów, nie mogłem tego tak zostawić. Pech chciał, że byłem w takcie pierwszych kursów chemioterapii. Ledwo trzymałem się na nogach w sensie dosłownym. Jednak udało mi się łapać roje, przygotowywać im do zasiedlenia nowe ule i osadzać je. Nie wszystkie roje złapałem, nie wszystkie osadzone w ulach w nich pozostały i nie wszystkie dotrwały do zimy, ale i tak powiększyłem liczbę zasiedlonych uli ponad dwukrotnie. Nauczyłem się na temat pracy z pszczołami podczas tej wiosny więcej niż podczas wszystkich ostatnich lat.
Lockdown ma dla mnie szczególne znaczenie. Podczas chemioterapii drastycznie spada odporność, w zwykła grypa potrafi zniszczyć człowiekowi zdrowie i zniweczyć efekty kuracji przeciwnowotworowej. W tym roku jedyne moje wyjazdy poza gospodarstwo to szybkie podróże do szczecińskich szpitali. Nie było to aż tak dotkliwe, jak mogłoby się wydawać. Dysponuję półhektarowym gospodarstwem z pasieką i kilkoma działkami leśnymi. W okolicy są lasy, po których można spacerować lub jeździć rowerem nie spotykając żadnych ludzi. Internet mam dosyć przyzwoity, co pozwala mi zachować kontakt informacyjny z resztą świata i załatwić niemal wszystkie sprawy urzędowe (jedynie wymiana dowodu osobistego wymagała jednak mojej osobistej obecności). Niestety nie mogłem wykorzystać tego czasu na remont czy prace w pasiece. Przeciętnie trzy tygodnie podczas każdego miesiąca chemioterapii człowiek jest “wyłączony” z normalnej aktywności.
Miodu wziąłem niewiele – tyle co na własne potrzeby i trochę dla najbliższej rodziny. Ewentualne miodobranie w tym roku było niemożliwe. Co cztery tygodnie dostawałem dożylnie ogromną ilość chemicznych środków niszczących komórki nowotworowe i cały czas doustnie sterydy. Mój organizm wydzielał taki zapach, ze moje spokojne pszczoły atakowały mnie natychmiast, kiedy znalazłem się w pobliżu pasieki. Praca w kombinezonie i grubych rękawicach jest normalnie dosyć trudna. Kiedy jesteś osłabiony chorobą, praktycznie niemożliwa… Miałem ręczną wirówkę do miodu – niestety nie miałem siły go wirować. W efekcie zostało mi sporo ramek ze skrystalizowanym miodem, który mogę wykorzystać jedynie do podkarmiania rodzin pszczelich w pasiece, jeśli wiosna będzie dla nich trudna. W tej chwili mam już napęd elektryczny do miodarki, co bardzo ułatwia miodobranie. Bardzo pechowo InPost zgubił przesyłkę z dziesięcioma kilogramami miodu dla mojej rodziny (i odmawia wypłacenia odszkodowania pomimo opłacenia przeze mnie dodatkowego ubezpieczenia). To nie był dobry rok.
Wczesną jesienią skończyłem chemioterapię, ale ku mojemu naiwnemu zaskoczeniu nie przełożyło się to na natychmiastową poprawę kondycji fizycznej. Udało mi się jednak przeprowadzić kontrolę osypu warrozy i zaawansowane, dwuetapowe jej usuwanie kwasem mrówkowym. Porażenie w pasiece było dosyć niskie, dodatkowy zabieg kwasem szczawiowym nie był konieczny. Rodziny w tym roku zimuję silne – kilka słabszych nie dotrwało do zimy. Dokarmianie zimowe (mimo, iż praktycznie nie wziąłem miodu z pasieki) jest konieczne. Każdy z uli dostał dwadzieścia kilogramów cukru w formie syropu (cukier:woda 3:2). Trochę kosztów i trochę pracy, ale roje zabrały cały syrop i ule mają pełne plastry. Obawiam się jednak, że przy obecnej aurze konieczne będzie wspomożenie silniejszych uli plastrami miodu wczesną wiosną. Okaże się.
Pomimo mojej choroby zazimowałem ponad dwukrotnie więcej znacznie silniejszych uli niż miałem wiosną. Nie mogę narzekać. Co do strony finansowej pasieki w tym roku, to nie będę jej komentował. Zaznaczę tylko, że gdyby nie pomoc mojego Ojca to i z pasieką i ze mną było by w tym roku krucho.
W garażu stoi jeszcze jeden ul warszawski do remontu, na strychu dwa wielkopolskie do oczyszczenia i mam materiał na budowę co najmniej jednego ula. Pod koniec zimy je przygotuję. Mam zapas ramek z suszem, muszę je jeszcze uzupełnić ramkami z węzą (które trzeba zbić, odrutować i wtopić w nie węzę) i przygotować ramki pracy. Właściwie pasieka jest niemal gotowa do przyszłego sezonu.
Pomimo przestoju w remoncie domu, przebytej choroby nowotworowej, epidemii, lockdownu (bardzo tęsknię za Włochami i węgierskimi źródłami termalnymi) i utracie sezonu miodowego w pasiece mogę jednak udać ten rok za umiarkowanie udany. W końcu jestem zdrowy, a pasieka znacznie się powiększyła i wzmocniła. Trzymajcie kciuki za zazimowane rodziny, a może 2021 rok będzie lepszy czego Wam, pszczołom i sobie życzę!
Na zakończenie polecam filmik prezentujące pasieczysko i jego najbliższe otoczenie w dniu poprzedzającym opady śniegu. Na Vimeo jest również filmik pokazujących to samo miejsce dzień później, po opadach śniegu. Prawdopodobnie udało mi się zrobić spory krok w kierunku vloga. Dziękuję Magda! 😉
pasieka i ekologiczna – wybierz jedno.
Proszę o sprecyzowanie: dlaczego pasieka nie jest ekologiczna? Mamy dwa konteksty tego zwrotu: pierwszy to wymogi formalne aby uzyskać certyfikację, a drugi do potoczny kontekst (podejrzewam, że właśnie do tego się Pan odnosi. Polecam:tekst Co to znaczy że pasieka jest proekologiczna? i zapraszam do nieco bardziej merytorycznej dyskusji.