Dzisiaj rozpoczął się dziesiąty dzień, odkąd przeprowadziliśmy się do naszego nowego gospodarstwa.
Kiedy przyjechaliśmy odebrać dom, zaskoczyło nas kilka rzeczy. Po pierwsze stosy śmieci zgromadzone w różnych częściach działki.
Zgodnie z umową powinny zostać usunięte. Kupy śmieci przeróżnych: opon, desek, szczątków narzędzi ogrodniczych, taśma z młockarni, zdewastowane meble, głównie kanapy, stare kosiarki… Długo by wymieniać. Zwalone w kupy w różnych częściach podwórka, rozwłóczone, niedopalone ogniska ze śmieci w sadzie itp. Poza tym zdewastowano część gospodarstwa: wycięto trochę drzew (na opał!), zniszczono płoty, nawet te, które pół roku temu były jeszcze w dobrym stanie. Pracy i sprzątania co najmniej na tygodnie.
Kolejną niespodzianką było to, że dom był niezamieszkany i wyziębiony – temperatura jak na dworze i pozostawiona część mebli. Przykładowo w kuchni pozostawiona szafka ze zlewozmywakiem pod kranem, ale zdemontowane rury i syfon odpływowy…
Kolejną niespodzianką była piwnica, której miało nie być i na umowie dom jest niepodpiwniczony. Dlaczego właściciel skłamał? Ponieważ w piwnicy stoi woda, a schody do niej spróchniały i się rozpadły… Niby mamy dodatkową piwnicę, ale najpierw trzeba ją osuszyć i założyć drenaż i pompę…
Nic to. Przyjechały nasze rzeczy meblowozem, ludzie od mebli pomogli opróżnić dom ze starych gratów i… zaczęliśmy się osadzać.
Szczęśliwie przywiozłem ze sobą drewniane brykiety, rozpałkę itp. W domu jest bardzo stary piec zasypowy z kaloryferami. Totalnie nieefektywny. Pomimo wielu drewnianych śmieci na podwórku, jest to wilgotne, spróchniałe drewno w wielkich kawałach (a kocioł ma bardzo małą komorę spalania), więc gdyby nie nasze brykiety, nie byłoby czym palić. Pierwszą noc spędziliśmy w temperaturze 13 stopni powyżej zera (z dogrzewaniem elektryczną grzałką). Później było trochę lepiej. W szczycie dobijaliśmy do 19 stopni. Brykiety, które przywiozłem, starczyły na pięć dni (piec jest totalnie nieefektywny). Zamówiłem drewno opałowe na piątek, ale w piątek gość w godzinie dostawy zadzwonił, że nie przywiezie. Bez przepraszam, nie bo nie. Może przyjechać w poniedziałek, zaraz mi powie o której godzinie będzie miał czas… Spuściłem gościa na drzewo i zamówiłem brykiety z solidnej firmy produkującej palety w pobliskim mieście, a z odpadów robiącej brykiety. Niestety na czwartek. Kupiłem elektryczną piłę łańcuchową i zacząłem demontować drewniane odpady z podwórka. Do czwartku udawało mi się maksymalnie osiągać 17 stopni w domu. Łatwo nie było. W czwartek przyjechały brykiety, okazały się doskonałe (choć niedrogie) i w domu jest 20 stopni, a ja nie spędzam już na dbaniu o ogrzewanie połowy dnia tylko trzy razy dziennie zasypuję piec brykietami. Sukces!
W tym czasie rozstawiliśmy meble w wersji polowej, wysprzątaliśmy dom, trochę dostosowaliśmy go do życia, Joasia ogarnęła działkę. Odbyliśmy kilka podróży do pobliskich miejscowości załatwiając umowę z energetyką, wywóz śmieci, podatki w Urzędzie Gminy, ubezpieczenie itp. Od trzech dni mamy działający monitoring. Mamy już również swoją skrzynkę pocztową we wsi, co ułatwia dostarczanie poczty Pani Listonosz (pszczoły), a nam ułatwia jej odbieranie.
Przystanek autobusowy jest nieco ponad kilometr od domu, jest tu sześć autobusów dziennie i udaje się jakoś połapać komunikację, która w tym regionie jest bardzo sprawna. Jedynie największe i najbliższe miasto Gryfice, jako że leży w innym powiecie jest skomunikowane gorzej i najczęściej wracamy z niego taksówką.
Największą porażką okazały się drzwi wejściowe. Szpary w nich mają w najwęższym miejscu półtora centymetra, największymi dziurami mógłby bez wysiłku przejść średnio utuczony chomik, a w przedpokoju panuje taka sama temperatura jak na dworze, bez względu na temperaturę kaloryferów. Na samym początku zamówiliśmy nowe drzwi, ale ich produkcja trwa około dwóch miesięcy, więc można się ich spodziewać pod koniec maja.
Jesteśmy na etapie sprawdzania domu przez specjalistów i umawiania ekip remontowych. Lada dzień przyjadą ule i zaczynam się rozglądać za pszczołami. W okolicy kilka gospodarstw ma po parę uli i podobno pożytki tu dopisują.
Tyle o samym domu i gospodarstwie. Główne przeszkody pokonaliśmy i zagospodarowujemy się powoli w oczekiwaniu na etap remontowy.
Jeśli chodzi o lokalizacje domu, to jest wspaniała. najbliższych domów (w odległości kilkuset metrów) niemal nie widać (okolica jest pagórkowata). Kilkaset metrów od domu zaczyna się las i to taki porządny las. Dziki odwiedzają niemal co noc nasze podwórko, zające pojawiają się całymi stadami, można zobaczyć sarny. Ptaków jest tu zatrzęsienie – od wróbli po jastrzębia oglądającego podwórko z wysokości kilkunastu metrów. Teren jest dość czysty ekologicznie – w tym regionie pali się głównie drewnem. Sporo drzew zarówno na naszej działce, przy drodze jak i w okolicznych lasach. Rzeczka Wołcza niczego sobie – czterysta metrów od domu, niestety najkrótsza droga gruntowa do niej (polami) wkrótce zniknie, ponieważ nasz sąsiad (który niedawno kupił pola od tego samego właściciela od którego kupiliśmy dom) zamierza ją zaorać pod uprawę. Z drugiej strony odetchną zwierzęta, ponieważ prowadzi ona na autentyczne bagniste uroczysko, na którym dziki mają sporą sypialnie, coś zadarło sporego jelenia (wilki) i w ogóle są tam niemal wyłącznie ścieżki i wodopoje zwierzyny.
Moim pierwszym problemem były ręce. Nie lubiłem pracować w rękawicach roboczych. Po trzech dniach miałem straszliwe dłonie: odmrożenia, oparzenia, skaleczenia itp. Wieczorem trzeciego dnia musiałem wysmarować całe dłonie maścią propolisową – bolały tak, że nie mogłem zasnąć. Tablet przestał w ogóle rozpoznawać moje odciski paców! Już jest lepiej, ręce mi się nieco zagoiły i mam pięć par różnych rękawic, których używam do każdej pracy. Poza tym w pierwszy tydzień schudłem sześć kilogramów, co akurat mi się spodobało.
Na koniec najważniejsze: półtora kilometra od domu jest mały sklep, w którym można kupić czeskie piwo (Żateckie) albo jakiś w miarę sensowny Okocim. Na razie wykupiłem cały zapas, ale dowiedziałem się, że w drugą stronę (przy Krzyżówce) jest inny, ponoć dobrze zaopatrzony sklep. Jest to o tyle istotne, że jedyny dostawca, który dowoził tu zakupy (Piotr i Paweł) właściwie splajtował.
Zdjęć tym razem nie będzie, bo jak się domyślacie nie bardzo miałem w tym czasie głowę do ich robienia, a te, które zrobiłem, są raczej pesymistyczne. Zaczynam drugi weekend i obiecuję kolejny wpis za tydzień. Trzymajcie za mnie kciuki! 🙂
Marcin, czekamy na kolejny wpis.
Pozdrawiam!
no tak nieciekawie jest ale wazne ze Asia sie nie zalamaliscie tylko walczycie