Kilka tygodni temu minął pierwszy rok od osiedlenia się w nowym miejscu. Rok doświadczeń, pracy, przyjemności i kłopotów. przy okazji nadejścia wiosny, małe podsumowanie.
Po pierwsze i najważniejsze pasieka. Z jedenastu zazimowanych rodzin ostatecznie przezimowało sześć. Pozostałe pięć zginęło. Cztery z nich to ostatnie rodziny, jakie kupiłem w zeszłym roku w sierpniu. Nie dokarmiłem ich jesienią, wychodząc z założenia, że skoro nie będę im zabierał miodu, zgromadzą sobie dostateczny zapas na zimę. Tak się nie stało. Pszczoły były niezbyt silne, na wiosnę zastałem jedynie martwe pszczoły na plastrach. Umarły z głodu. Dodatkowo dołożyła się do tego warroza (pomimo jesiennego leczenia), a w dwóch ulach lekkie objawy nosemozy (choroba przewodu pokarmowego pszczół, która dodatkowo je osłabia). Jednak nie ma co ściemniać, to moja, pszczelarza wina, że tak się stało. Nabyłem doświadczenia. Zbyt mało pokarmu w ulu jesienią, to braki wiosną, których naprawić praktycznie już nie można. Gdyby nie ostatni atak chłodów, przeżyłyby, być może dwie rodziny więcej.
Mam jednak sześć zdrowych rodzin, które po zimie rozwijają się w dobrym tempie. Dostawiłem im dodatkowe korpusy, aby miały miejsce na silny wiosenny rozwój. Trzecie korpusy, miodowe, pojawią się dopiero za około dwa tygodnie.
Wiosna przebijała się ciężko, jednak już zaczynają kwitnąć wiśnie i mniszek lekarski. Odrobina ciepłej pogody i ule napełnią się nektarem i miodem. Przede mną dezynfekcja uli po padłych rodzinach, zakup nowych rodzin i osadzenie ich w ulach (w czerwcu, lipcu). Jeśli pogoda dopisze, to w maju będę robił pierwsze miodobranie.
Po drugie, zwiększył mi się obszar upraw. Wydzierżawiłem niespełna hektar ziemi od Lasów Państwowych na terenie obszaru Natura 2000 i mam nadzieję w niedalekiej przyszłości postawić tam ule. Jako, że uprawiam obecnie ponad hektar ziemi, prowadzę gospodarstwo rolnicze (pszczelarstwo), co daje mi konkretne przywileje, ale o tym innym razem, kiedy już zarejestruję działalność rolniczą.
Po trzecie opóźnia mi się remont. W zeszłym roku zrobiłem mniej więcej połowę tego co zaplanowałem. Co więcej, nieco zwolniłem i zacząłem trochę odpoczywać. Zaniedbana działka wielkości pięciu tysięcy metrów wymaga jednak sporej pracy wiosną. Elektryczna kosa i piła to często używane przeze mnie obecnie narzędzia. Przy okazji nabyłem nieco okazjonalnie trochę drewna olchowego i brzozowego, więc na podwórku znowu pojawił się stos drzewa do obróbki.
Po czwarte zabutelkowałem ubiegłoroczne wino jabłkowo-porzeczkowe i zlałem wino gronowe. Oba są udane, jak na pierwszy raz i kompletną amatorszczyznę. Mam nadzieję, że rok w butelkach powinien dodać im nieco charakteru i pogłębić smak. Przy okazji rozlewania degustowaliśmy młode wino z winogron. Bardzo interesujące, ale jak to młode wina, zdradliwe…
Po piąte, mam pierwszy naprawdę poważny problem. Okazuje się, że w odległości półtora kilometra od mojej działki może powstać wielkoprzemysłowa ferma tuczu drobiu na 360 000 kurczaków. Wprawdzie mieszkańcy wsi są jednoznacznie przeciwni, ale sprawa toczy się już od kliku ładnych lat i działania inwestora do spółki z niekoniecznie bezstronnymi władzami gminy mogą spowodować, ze ta inwestycja powstanie. Okoliczni rolnicy, którzy zaczęli już uzyskiwać certyfikaty upraw ekologicznych są bezsilni. Cóż, jeśli inwestycja wyjdzie poza fazę legalizacji, prawdopodobnie zmienię miejsce zamieszkania. Na razie robię swoje, a o mojej walce o sprawę kurnika napiszę innym razem.